Dnia 24 sierpnia 1939 roku :zostałem powołany do wojskowej służby czynnej w Bydgoszczy Kiedy w piątek 1 września prowadziłem ćwiczenia 82-go baonu wartowniczego, nad
leciały hitlerowskie samoloty i rzucały pierwsze bomby na węzeł kolejowy i na koszary 62 p.p. Za chwilę otrzymałem rozkaz objęcia stanowiska Komendanta Miasta.W Komendzie miałem do pomocy energicznego starszego sierżanta, dwóch pracowników i gońca, poza tym do dyspozycji samochód osobowy i jedną ciężarówkę. O piętro niżej, na parterze, miałem posterunek 13 żołnierzy warty z 82 baonu.
W sobotę 2 września reszta oddziałów garnizonu bydgoskiego wyszła na front. W mieście pozostał batalion wartowniczy i posterunek żandarmerii. Na noc z soboty na niedzielę, z 2 na 3 września rozkazałem wystawić posterunek obserwacyjny na szosie Gdańskiej na wysokości Myślęcinka, w sobotę po południu nadeszła wiadomość z Kotomierza, że ukazały się tam jakieś czołgi.
Początek dywersji
3 września rano zobaczyliśmy wycofujące się z frontu przez Bydgoszcz na Inowrocław i Toruń nasze tabory konne. O godzinie 10.20 rozpoczęła się nerwowa strzelanina i to w kilku punktach miasta, a potem powstał hałas przypominający jakby szybkie posuwanie się czołgów ul. Gdańską w stronę ul. Jagiellońskiej i Placu Teatralnego. Pierwsze skojarzenie myślowe było takie: wczorajsze wiadomości z Kotomierza o pojawieniu się tam czołgów były
prawda. Zaraz jednak nasunęło mi się pytanie: a czemu nasz posterunek obserwacyjny, wystawiony na szosie Gdańskiej, nie meldował zbliżania się czołgów?
W tej .samej chwili otrzymałem od gen. Przyjałkowslkiego telefoniczne zapytanie:
– Co to się dzieje? Co to za strzelanina?
– Zbadam to i zamelduję panu generałowi – odpowiedziałem.
Wybiegłem z dwoma wartownikami na Plac Teatralny i tu, na skrzyżowaniu ulic, przed kościołem Klarysek, ujrzałem poprzewracane tabory, zabite konie i zabitych żołnierzy.
Nowe tabory, jadące pełnym galopem, omijały leżących i pędziły dalej skręcając w ul. Jagiellońską w kierunku ul. Bernardyńskiej. Na chodniku przed kościołem leżały dała pięciu
osób cywilnych, w tym jednej dziewczyny, widocznie spośród idących do kościoła.
Pobiegłem do Komendy Miasta, połączyłem się telefonicznie z gen. Przyjałkowskim, zameldowałem o sytuacji i poprosiłem o przysłanie do mojej dyspozycji batalionu marszowego 62 p.p. Okazało .się, że zostaliśmy zdradliwie, niespodziewanie napadnięci i trzeba było się bronić. Musiałem zlikwidować dywersję na tyłach naszego frontu i to w tak ważnym węźle komunikacyjnym. Dziwiło nas. czemu .to ani nasze patrole, ani posterunki
obserwacyjne, ani żandarmeria, ani nasz wywiad, ani nikt z ludności cywilnej nie spostrzegł i nie doniósł nam, że w nocy z soboty na niedzielę weszły do miasta uzbrojone bandy hitlerowskie i rozlokowały broń na wieżach kościołów niemieckich i w oknach poddaszy domów narożnych na ważnych krzyżówkach, domów, będących własnością osób
pochodzendra niemieckiego. Wnet jednak stało się to zrozumiałe, kiedy okazało się, że dywersanci byli poprzebierani w nasze mundury wojskowe i policyjne. Okazało się,- że
niektórzy dywersanci to 1udzie, którzy .niedawno tu przybyli z Rzeszy w odwiedziny do krewnych.
Walka z niemieckimi dywersantami
Z dowódcą przybyłego baonu marszowego 62 p.p. omówiliśmy krótko sposób zwalczania dywersji i baon ruszył do akcji, dzieląc się na małe grupy bojowe. Oficerom rezerwy niepowołanym do służby, a chcącym walczyć poleciłem otworzyć siłą dwa sklepy handlowe bronią – – jeden przy ulicy Grodzkiej, drugi ,przy ulicy Dworcowej,- uzbroić się i iść zwalczać bandy dywersyjne. Zatelefonowałem do Głównych Warsztatów Kolejowych, polecając komendantowi kolejowego przysposobienia wojskowego obsad:zende i kontrolowanie dworców bydgoskich.
Dyżurny z Dworca Głównego zawiadomił mnie, że pociąg zdążający na Ostromecko został w Wielkich Bartodziejach ostrzelany przez jakąś uzbrojoną bandę, że są ranni wśród pasażerów. Operatorki znajdującej się przy ulicy Pomorskiej centrali telefonicznej zawiadomiły, że ktoś do nich strzela. Z Dworca Głównego telefonowano o rozbrojeniu strzelającego do kolejarzy młodego pułkownika, odgrażającego się rychłym nadejściem Hitlera. Strzelano z 'BDT (dom towarowy na rogu ulicy Dworcowej i Gdańskiej), z wież kościołów przy Placu Wolności, Placu Kościeleckich, przy ul. Nakielskiej, a również z domu rzeźnika niemieckiego przy ulicy Toruńskiej w pobliżu Strzelnicy, z domu przy ulicy Niedźwiedziej, róg Batorego, z krzaków cmentarza niemieckiego przy ulicy Jagiellońskiej, z drzew w Parku Jana Kazimierza.
Jeden z oficerów rezerwy przyjechał na motocyklu, wsiadłem ma tylne siedzenie i pojechaliśmy, aby naocznie .zbadać sytuację w miejscach działania dywersji. Niektóre punkty zostały już zlikwidowane, ale powstawały nowe.
Na skrzyżowaniach ulic leżały zwłoki osób cywilnych i woj-
skowych. Na ul. Gdańskiej, przy Alei Mickiewicza oddane do nas zdradliwe strzały szkodziły motocykl. Pieszo wróciłem do Komendy Miasta, gdzie 'zastałem wzmożony ruch:
przyprowadzono część schwytanych.Pojmanych z bronią w ręku – zamykano w więzieniu,
bez broni – ustawiano na Focha, przed Komendą Miasta.
Z Dworca Głównego telefonowano, że znowu jakieś bandy ostrzelały pociąg jadący na Toruń. Rozkazałem wsadzić do pociągów po kilku uzbrojonych z oddziałów kolejowego
przysposobienia wojskowego.
Po ucieczce władzy cywilnej oraz policji, Komenda Miasta była jedyną urzędującą władzą
w Bydgoszczy i dlatego telefony nasze stale dzwoniły, bo ludność chciała nas informować o sytuacji.
W pewnym momencie telefony prestały jednak działać i to w całym mieście, bo
strzały spowodowały awarię centr:i. Zostaliśmy oderwani od władz wojskowych, od ludności, od świata… Wysłałem gońca do nadzoru telefonów, aby starano się naprawić usz
kodzenie, ale goniec powrócił do.nosząc, że w nadzorze nikogo
nie ma.
Liczba przyprowadzanych dywersantów, ustawionych przed
Komendą, stale wzrastała i doszła do około 300 osób.
Oficerowie rezerwy prowadzili pobieżne badania zatrzymanych. Byli wśród nich kaprale ii szeregowcy w polskich mundurach. U niektórych znaleziono legitymacje wydane
w Gdańsku i w Hamburgu. Wielu kaleczyło język polski, a jeden w polskim mundurze policyjnym w ogóle nie władał polskim.
3 września Goniec ze sztabu 15 dyWizji wezwał mnie do gen. Przyjałkowskiego. Dostałem rozkaz spalenia akt Komendy Miasta.
Zapytałem generała:
– A co zrobić z zatrzymanymi Niemcami?
– Cóż, nie mamy czasu na badania. Niech ich pan major wy-
puści.
– A co zrobić z tymi przebranymi w nasze mundury i złapanymi z bronią?
– Tych niech należy odprowadzić do żandarmerii w Toruniu.
Po rozpuszczeniu dywersantów z koszar 62 pułku wracałem pieszo do Komendy Miasta. Ulice miasta ciemne, tu i tam zdradliwa strzelanina; wystraszona ludność, stojąca w bramach domów, z lękiem obserwowała tragiczną sytuację. Jedni uchodzili z miasta, inni postanowili pozostać. Wieczór ten utkwił na zawsze w mej pamięci jako najsmutniejszy w moim życiu
Na Komendzie Miasta oczekiwało mnie kilku oficerów rezerwy z redaktorem por. Stanisławem Palaszewskim. Zajmowali się oni likwidowaniem dywersji a teraz meldowali mi gdzie i w jakiej sile były punkty dywersyjne.
W tym dniu zginęło wielu Polaków, zarówno cywilnych jak i wojskowych. W moim pełnym przekonaniu niemiecka dywersja w Bydgoszczy była dawno i planowo przemyślana, a nasza obrona była odruchowa, nieprzygotowana. Broniliśmy się małymi nieprzygotowanymi grupami, nie mając do tego odpowiednich środków, ani nawet czasu bo front się cofał.
Wojciech Albrycht – w stopniu podporucznika brał udział w wojnie polsko-bolszewiskiej. Po przejściu do cywila zamieszkał w Bydgoszczy, gdzie pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego oraz redaktor w dziale sportowym Dziennika Bydgoskiego. W pierwszych dniach września dowodził obroną cywilną Bydgoszczy. Po zajęciu miasta ukrywał się w okolicach Mielca, gdzie udzielał się w lokalnych komórkach AK. Po wojnie pełnił funkcje dyplomatyczne w polskich placówkach w USA.